To był niezwykle ciepły weekend. Uporem żony stanąłem na starcie biegu dziesięciokilometrowego, a dokładnie właśnie jej uporem – zapisałem się na bieg. Brak miejsc startowych kilka dni przed startem, ale od czego jest internet. Kto pyta nie błądzi.
Spore, pozytywne zamieszanie na kilka godzin przed startem. Grillowanie i koncerty. Do tego Mezo, znany mi z Drużyny Szpiku. Całość zwieńczyło zamknięcie części ulicy Szczecińskiej (zwanej dalej dojazdowa do centrum czy defiladową) oraz biadolenie kierowców, że raz w roku trzeba jechać dookoła tj. trzysta metrów więcej. A co ja mam powiedzieć? Ja musiałem biec dziesięć. 🙂

Ciężkim krokiem, mimo że start odbywał się blisko o dwudziestej, wbiegliśmy na potrójną pętle. Dopiero na trzeciej złapałem wiatr w żagle i zorientowałem się, że to już koniec.
W Stargardzie nigdy nie chodzi o kasę. Pakiet startowy zawsze bogaty a do tego super atmosfera. Niewiele takich biegów pozostało jeszcze. Mam wrażenie, iż biegowe boom przechodzi kryzys a to po woli zaczyna normować sytuację na rynku biegowym imprez lokalnych. Coś wraca do normy. 🙂
Skomentuj