Prześladuje mnie fatum. Za każdym razem, a jest to trzeci w tym roku, nie dopisuje pogoda. Nie rozpadało się jakoś diabelsko, lecz ten drobny kapuśniaczek, mam wrażenie, nader deprymuje.
Wypad za miasto odpada całkowicie, pozostałe wdrożenie planu b. Na Gubałówce nie powinno być dzisiaj tłumów. To pozwoli poczuć się znaczniej bezpiecznym na szlaku przy szybszych zbiegach. Na początek? – rozgrzewka, mocno w dół asfaltem z Kościeliska i docieram do dolnej stacji kolejki na Gubałówkę. Kilkanaście metrów dalej zaczyna się niebieski szlak wskazujący godzinną wędrówkę.
Nie mylę się. Po drodze mijałem dzisiaj zaledwie kilka osób, nawet na samej górze turyści nie mieli ochoty korzystać z wyciągu, zaledwie kilka grup osiąga szczyt.
Nie trzymając się ściśle niebieskiego szlaku, gubię szlakowskaz docierając do szosy przy przystanku Gubałówka pomnik wchodzę na drogę czerwoną, piętnastominutowy odcinek na pik.
Krótka to była wyprawa, lecz pouczająca:
Wielkie się rzeczy dzieją kiedy się spotykają ludzie z górami.
PS: Odległe zdjęcia Tatr wyznacza fotografia z 1859 roku. Może nie jest to antyk, ale to wydanie wartość na półce.