Po kilkunastu latach ponownie udało się zakwalifikować i ugrać miejsce na maraton w Berlinie. Ta edycja przebiegała pod hasłem #restartrunning a więc zaczynamy bieganie na nowo. Dla niektórych to była rzeczywiście pierwsza impreza od dłuższego czasu.
Startowałem wcześniej w tym roku zaledwie kilka razy. Myślę, że to był powód między innymi naszych zajęć związanych z domem, nie zwalam winy na organizatorów. W końcu stali bywalcy tras sobie cos znaleźli. Czyżby powrót małych, kameralnych imprez biegowych? A może one od zawsze tam były? Niektórzy dostrzegli co tak naprawdę jest w cenie gdy reszta się sypie.
Odliczanie do startu
Preparacje zacząłem wcześniej niż zwykle, chociaż jak mówią, gotowym trzeba być zawsze. Jednak wychodzę z założenie, iż jest czas siewu i zbierania plonów. Ważnym jest, zwłaszcza pod rzecz tak nudną jaka jest maraton sam w sobie, działać wedle reguł. Plan wykonany prawie w stu procentach.
Chwile przed wyjazdem przerobiłem jeszcze zestaw żeli i salt stick, bez których raczej nie ruszam się teraz na zawody. Odpowiednio stosowane regulują poziom elektrolitów. Nie jest to żadna reklama! Po prostu środek który działa, jest często dostępny w sprzedaży internetowej ale o którym prawie nigdy się nie mówi. Jakby to była jakaś tajemnica. Nie każdy chce dzielić się wiedzą. Konkurencja? Lubisz wodę a izo słabo Ci wchodzi? – Salt stick. https://saltstick.com/

EXPO zabezpieczony
Już dzień wcześniej trasa dała się ni tylko mieszkańcom miasta we znaki. Startowali rolkarze. Na skromnym Expo (jak na Berlin) masa zabezpieczeń. Policja przed lotniskiem, bramki, kolejne bramki, znowu strażnicy i wtedy tylko przez płytę lotniska i jesteś na miejscu w hangarze docelowym. Bez większych kolejek ale rzutem na taśmę. Pakiet odebrany teraz tylko musimy znaleźć porzucone auto gdzieś po drodze. Tak było łatwiej…

Pogoda idealna, szkoda że nie w dniu startu. Za pomocą magicznego pstryczka ktoś zmienił warunki dokładnie od dnia startu na jedna dobę. Graniczna wilgoć i około 18C. Klimat niczego sobie, ale kto spodziewał się tego w październiku. Ruszyliśmy od rana ochoczo na linie startu. Z hotelu u – bahn i s – bahn i nie jesteśmy na miejscu. Po przyjeździe jeszcze jedna weryfikacja i bramki. Start zaplanowany na około 9.00, przedłuża się aż do 10.30. Fala się opóźnia a w żołądku już wir. Ruszamy, na temat trasy nie ma co się rozpisywać. Ta sama od lat z małymi zmianami co roku. Organizator zapewnia, zwiedzisz w biegu, ale kto ma tyle czasu? Nie zabieraj rodziny, znajomych – ograniczmy transmisje – dopowiada.

Na trasie mijam sporo uczestników. Nie sprawdzam ilu startowało w tym roku. Od jakiegoś czasu takie informacje nie przyciągają mojej uwagi, jest nas sporo. Na mecie jednak nie ma tłoku. Wszyscy szybko się rozchodzą, jedynie małe grupki nieopodal Bundestagu wylegują się na trawie. W drodze powrotnej znowu przesiadka i dwa razy musze wysiąść, żeby zaczerpnąć powietrza.

Od razu wsiadamy do auta i gnamy w stronę granicy. Tym razem wyjazd z miasta poszedł płynnie i niecałe dwie godziny później jesteśmy na miejscu. Na wspominki przyjdzie jeszcze czas. Faktem się stało, że 80ty maraton za mną, więc mały jubileusz.
PS. Chciałbym ten jeden bieg kończyć co roku, lub kiedy się da jak najczęściej. Taki jakby mój Jubileuszowy Klub (w przyszłości).

Skomentuj